Tygodniówka Siwca – 3.

0 Comments

Dawno temu, kiedy jeszcze kiełkowała moja świadomość, nie miałem wpływu na obecność otaczających mnie ludzi. To naturalne, bo w końcu byłem małym dzieckiem.

Zazwyczaj ciekawym świata, ale bojący się wyciągnąć ku niemu dłoń.

Dawno temu ostrzegali mnie, że źle skończę. Ostrzegano mnie, kiedy oglądałem horrory. Mówili, że to skrzywi moją psychikę i kiedyś popełnię jakąś zbrodnię. Mówili, że to nie dla dzieci, a krwawe sceny sprawią, że zwariuję. Stanę się niepoczytalny.

W szkole też nie było za słodko. O ile dobrze pamiętam, byłem najniższy z chłopaków. To sprawiło, że stałem się obiektem drwin. W domu nie przelewało się pieniędzmi i nie zawsze mogłem sobie pozwolić, na jakiś fajny ciuch, czy nawet pieprzone ciastko w sklepiku szkolnym. Jednak z tego, co pamiętam, starałem się być zaradny. Wpadłem na pomysł, że będę zbierał butelki po piwie i oddawał je za „kaucję” w lokalnych budkach z piwem. Tak też się stało. Było z tego trochę grosza, ale ludzie w końcu zorientowali się, że zbieram butelki i jeszcze bardziej starano się mnie odizolować. Śmieciarz. Stałem się nieakceptowalny. Wówczas chodziło mi po głowie, że to jest chyba to, przed czym mnie ostrzegali. Wyrzutek. Chyba wówczas zacząłem pisać te krwawe historie. One były kompletnie głupie, ale dawały mi radość destrukcji świata, którego nie potrafiłem zrozumieć. Do tego odnalazłem muzykę, którą słucham do dziś. Zmieniłem styl ubierania, ale on wciąż był nie taki, jak trzeba. Nie każdemu się podobał, a w szczególności nauczycielom, albo silniejszym uczniom, którzy np. zrywali mi z kurtki naszywki Running Wild.

Byłem szczęśliwy, kiedy skończyłem podstawówkę, jednak pierwsze dni w nowej szkole przyniosły kubeł zimnej wody, że wszędzie jest tak samo. Znowu poczułem namacalną różnicę klas. Już na starcie wycofałem się do ostatniej ławki i właśnie tam przeczekałem całą szkołę ponadpodstawową. Chyba chcieli się mnie jak najszybciej pozbyć, bo z wielką łaską, ale w końcu wręczyli mi świadectwo.

Nie miałem ani jednego dnia wolnego po skończeniu szkoły, tylko jeszcze w ten sam dzień podjąłem zatrudnienie w (powiedzmy) firmie rzemieślniczej. Tam dowiedziałem się, czym jest krzyk pracodawcy i nie jeden raz usłyszałem, że nie nadaję się do niczego.

Potem było wojo. Kombinowałem, żeby się uchylić, ale nie udało się. Poszedłem. Przetrwałem i zaraz potem znalazłem zatrudnienie w firmie zajmującej się kanalizacją. Nie było łatwo. Smród, praca fizyczna, bardzo ciężka. Głównie przy ulicy głównej. Pogardliwe spojrzenia mijających nas ludzi. Chuj z nimi – myślałem – Może to się kiedyś zmieni. Ale słyszałem, że nie dla psa kiełbasa i żeby cieszyć się z tego, co mam.

Mówili, że tak zawsze musi być.

Powtarzali, żeby nie podnosić głowy i maszerować w jednym szeregu.

Nie wychylać się i milczeć.

Pamiętam o tym. Pamiętam każde słowo i każdą twarz. Każdy podniesiony głos.

Dzisiaj jestem człowiekiem, który nadal ma marzenia i wielkie plany. Tak jak każdy. Nikogo nie zabiłem, (przynajmniej w realu) ani nie popełniłem żadnej, większej zbrodni. Ale w otaczającym świecie nic się nie zmienia. To ciągle to samo miejsce z tymi samymi ludźmi. Nie dajmy się zwieść. Z tą tylko różnicą, że nauczyłem się tutaj funkcjonować.

Nie mam przyjaciół, ale mam mnóstwo znajomych. (To nie jest przypadek).

Nie mam najlepszego kumpla, ale za to mam akwarium pełne ryb. (Chciałem być jak Bóg – stworzyć ląd, roślinność, światło i ciemność, a potem mieszkańców).

Dzisiaj stoję w zupełnie w innym miejscu, ale jedno wiem na pewno.

Nie wierzę wam już.

Szkoda tylko, że tego wszystkiego trzeba było się tak długo uczyć.

 

Pewne jest tylko to, że kości zostały rzucone…

 

Udanego tygodnia.

Foto – wejście do mojego… domu.

 

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *