TYGODNIÓWKA SIWCA – 12.
Dzisiaj troszkę inna tygodniówka, ponieważ pada i pada, a mnie się śnieg zawsze z piórkami kojarzył…
Kiedy jeszcze mieszkałem w bloku na czwartym piętrze, prześladował mnie pewien koszmar. Wydawało mi się, że w bloku naprzeciwko, ktoś nie upilnował dzieciaka i ten spaceruje teraz po parapecie. Zawsze mnie mroziło na ten widok, bo byłem przekonany, że dzieciak zaraz spadnie, kilka pięter w dół. W dziewięćdziesięciu procentach przerabiam swoje koszmary na opowieści i tak też tutaj się stało. A że ostatnio miałem romans z tekstami dla dzieci, to wyszło… No właśnie – jak wyszło?
Tylko anioły potrafią latać.
Zauważyłem tę dziewczynkę w momencie, gdy zamierzałem spojrzeć na termometr za oknem. Nagle zabrakło mi tchu. Przez sekundę chciałem wrzeszczeć, aby weszła z powrotem do mieszkania, ale nie potrafiłem wydusić z siebie żadnego słowa. Zresztą pewnie i tak by mnie nie posłuchała. Nie mogła mieć więcej niż cztery lata. Stała na parapecie okna, dokładniej na czwartym piętrze i nawet z tej odległości można było dostrzec, że spogląda w dół. Była ubrana w białą sukienkę, która powiewała pod wpływem jesiennego wiatru, a za pleców wystawały jej śnieżno białe skrzydła. Z mocno bijącym sercem zerwałem się do drzwi i biegnąc po schodach, modliłem się, aby nie spadła. Dziesiątki myśli przebiegały przez moją głowę. Pewnie chciała być jak anioł albo ptak. Małym dzieciom różne rzeczy przychodzą do głowy. Tylko, gdzie są rodzice. Czemu, na Boga nikt jej nie pilnował! Zdyszany wybiegłem przed klatkę schodową i spojrzałem na czwarte piętro. Na szczęście już nikogo tam nie było. Dzięki Bogu — jęknąłem, zastanawiając się, czy przypadkiem nie leżała już martwa na osiedlowym trawniku. Z trwogą podbiegłem bliżej, ale nigdzie dostrzegłem ciała. Odetchnąłem z ulgą. Musiała wejść z powrotem do pokoju. Najwidoczniej ktoś ją zauważył i wciągnął do środka. Nie mogłem tego tak zostawić. Kompletnie zdenerwowany skierowałem się do tamtego mieszkania. Dysząc jak parowóz, stanąłem przed drzwiami i zacząłem walić do nich pięścią. Po krótkiej chwili otworzyła mi zapłakana kobieta. Nic dziwnego, pomyślałem. Przed chwilą mogło dojść do tragedii. Najwidoczniej to była mama dziewczynki, która zrozumiała, że właśnie mogła ją stracić.
– Ja wszystko widziałem – zacząłem, przecierając spocone czoło.
Kobieta spojrzała na mnie lekko zdziwiona.
– Niech pani nie udaje – obruszyłem się – Pani córka. Ubrana w białą sukienkę i sztuczne skrzydła. Widziałem, jak wchodziła na parapet, a potem… – przez chwilę nie potrafiłem złapać tchu.
Kobieta jeszcze przez moment wpatrywała mi się w twarz, a potem zaprosiła mnie do środka.
– Kiedy to się wydarzyło – zapytała?
– No, jak to kiedy? Może dwie minuty temu. Biegłem z sąsiedniego bloku, aby ją uratować…
– Jej już nikt nie mógł uratować – przerwała mi nagle – Robiłam, co mogłam, ale nawet medycyna była bezsilna.
– O czym pani mówi?
Dopiero teraz zauważyłem stojącą przed chwilą na parapecie dziewczynkę. Leżała przykryta po pachy w śnieżnobiałej pościeli. Miała zamknięte oczy i była bardzo blada. Tuż obok na szafce nocnej stała zapalona świeczka.
– Umarła przed momentem – załamał się jej głos – Nie zdążyłam nawet zadzwonić do najbliższych. Nie mógł pan nikogo widzieć na parapecie, ponieważ od roku była sparaliżowana. Nowotwór okazał się wyjątkowo bezlitosny.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Poczułem się wyjątkowo paskudnie. Przeprosiłem ją za najście i skierowałem się do wyjścia. Wracając do mieszkania, byłem już niemal pewny, kogo zobaczyłem na tym parapecie. Tym bardziej że dziecko leżące pod kołderką, nie miało na sobie żadnego stroju karnawałowego…